Recenzja: Battle Quest 2017
Podobnie jak Essen 2017, ta recenzja z jednej strony może się wydawać mocno spóźniona. Z drugiej strony, jako że kolejna edycja Battlequest’a odbedzie się już za miesiąc, może też być dobrym impulsem by zdecydować, czy poświęcić kilka wakacyjnych dni na tego typu rozrywkę.
Battle Quest to LARP, do tego LARP bitewny. LARP, czyli Live Action Role Playing, rozrywka w ramach której gracze wcielają się w różne postacie (jak na sesji RPG), ale robią to „na żywo”, często z wykorzystaniem przebrań, charakteryzacji, itp. LARP Bitewny dodaje do tego element regularnej walki między dwiema lub więcej stronnictwami. Tak jest właśnie w Battle Quest, który obejmuje rywalizację między znanymi z Warhammera Fantasy siłami Imperium oraz Norski i Chaosu (jest również trzecia, neutralna siła, miasto Zwergburg w okolicy którego toczy się walka). Oczywiście, walka jest w jakiś sposób umowna. Używa się lateksowej tzw. broni bezpiecznej, którą naprawdę trudno jest zrobić komuś krzywdę, uczestnicy są też szkoleni by taką krzywdę zminimalizować. Jest też (akurat na Battlequest) oparta na systemie honorowym – to trafiony decyduje, czy odegrać ranę lub zgon. Sprawia to niestety, że pojawiają się „nieśmiertelni”, biorący na klatę piętnaście cięć i walczący dalej, ale to wyjątki. Większość gra honorowo i uczciwie, dbając o klimat dla siebie nawzajem.
Na moją pierwszą edycję Battle Questa wybrałem się nieco przypadkiem. Był to mój debiut w świecie LARPów (no, pomijając krótki epizod na Krakonie 95), do tego na początku nawet nie wiedziałem, że coś takiego jak Battle-Quest istnieje. Pierwotnie planowałem się wybrać na wysoce chwalonego larp-a ze świata Wiedźmina (choć przyznam, że do dziś nie przeczytałem żadnej książki Sapkowskiego), ale do kolejnej edycji było sporo czasu, a ta sama firma okazała się organizować tuż za moment Battle Questa. Do tego z bardzo fajnym rozwiązaniem, jakim jest zestaw dla początkujących, dzięki któremu nie trzeba od razu wydawać solidnych kilku stówek na strój i broń. (Zestaw ma też swoje ograniczenia, ale o tym później.)
Niektóre LARPy polegają bardzo na tym, co przygotują organizatorzy. Niektóre opierają się głównie na działaniach uczestników. Battle’owi bliżej do tej drugiej części, aczkolwiek organizatorzy zapewnili też oddziały dla początkujących, gdzie zapewnianych jest nieco więcej zewnętrznych animacji. To powiedziawszy, prawdziwa gra jest tworzona między innymi ludźmi i moją główną lekcją z Battla jest to, by na kolejnych LARPach wchodzić w jak najwięcej interakcji z innymi. Bo każda z nich daje potencjał na rozrywkę.
Początkowo planowałem przyłączyć się do Imperium i ich oddziału – karnej kampanii „Parszywa XIII”. Załapałem się jednak na podwózkę na Battla, a ludzie z którymi jechałem byli z Norski i mocno ją zachwalali, więc zdecydowałem się na tę opcję. Dołączyłem więc do „chaosyckiego” oddziału dla początkujacych, czyli bękartów. Synowie (i córki) z nieprawego łoża, walczący o uznanie swoich ojców i klan, do którego mogliby należeć… Oczywiście, nie wiem jak byłoby w Imperium czy Straży Miejskiej, ale jestem zadowolony, że trafiłem tam, gdzie trafiłem.
Na miejsce dojechaliśmy nieco spóźnieni (LARP zaczyna się w czwartek o 10 w nocy i trwa non-stop do późnego popołudnia w sobotę, nocne wypady są zresztą jedną z dużych atrakcji), na początku byłem wiec nieco zagubiony, ale szybko udało się ogarnąć.
Nawet te pierwsze chwile, gdy pałętałem się po obozowisku Norski w poszukiwaniu a) mojego oddziału i b) siennika na którym miałem spać, miały w sobie sporo magii. Np. podsłuchana przypadkiem rozmowa między jedną z kurtyzan, które przyszły reklamować Zwergburski zamtuz*, a… w sumie nawet nie wiem kim – strażnikiem z miasta? Amantem? W każdym razie to „Pani, jesteś okrutna, teraz ten młodzieniec całą noc będzie siedział jak sparaliżowany twoją urodą”, rzucone tak bez publiczności, po prostu między dwiema osobami w grze, było dla mnie punktem, w którym LARP „zaklikał”. Teatr, w którym wszyscy są jednocześnie aktorami i widzami. Oczywiście niektórzy grają pełniej, inni z mniejszym zaangażowaniem. Były osoby nigdy nie wychodzące z roli (z moim kumplem ze studiów, karczmarzem, przywitałem się dopiero po zakończeniu LARPa, bo przyjechałem już po czasie, a moja postać jego postaci nie znała). Były takie, które np. podczas turnieju komentowały, że ten i ten uczestnik jest mistrzem szkoły HEMA (historycznych europejskich sztuk walk). Tym niemniej chwilami naprawdę można było w tym świecie utonąć.
*Nie, na LARPie nie było prawdziwej prostytucji, seks w grze odgrywano przez masaż głowy.
Tej pierwszej nocy czekało nas jeszcze kilka bitew, tak w obronie naszego bastionu, jak i w atakach na wrogi. W końcu, „ranny” w najeździe udałem się do naszego polowego szpitala, gdzie szamanka stwierdziła, że tego dnia nic już ze mnie nie będzie. (Rany w grze są albo leczone przez lekarzy/szamanów, co wyłącza z walk na jakiś czas, albo też istnieje mechanika niemal natychmiastowego powrotu do zdrowia kosztem specjalnych punktów przeznaczenia.)
Kolejne dni były coraz ciekawsze. Wspólne wyprawy z naszym oddziałem (z różnych przyczyn wychodził z nami głównie nasz porucznik, ksywa „Królik” od królików, które fabularnie upolował, a realnie oporządził nam i upiekł). Zadania do wykonania na rzecz naszej frakcji. Turnieje i występy minstrelów w mieście. Przypadkowe starcia oddziałów, gdy dwie grupy w drodze do miasta stawały na przeciw w ciasnym wąwozie, a po chwili dochodzili kolejni przedstawiciele obydwu stron… Nocne, przy świetle lamp olejnych, przeszukiwanie ruin fortu, gdzie poukrywano skarby. (W tym fanty do zatrzymania dla szczęśliwych znalazców.) Powrót do naszego obozu, gdy przyłączyły się do nas dwie demonice – niby sojuszniczki, ale i tak włos stawał dęba (dziewczyny wykreowały świetne role „Ptaszniczek”). No i wielka bitwa na koniec…
Jak również wydarzenia tuż przed bitwą. Gdy malowaliśmy sobie na twarzy barwy wojenne, nasz porucznik, niby żartem, rzucił, że jeśli zrobimy sobie króliki, to on powołuje nowy klan, Królika. Większość naszego oddziału zgodziła się – Jarl, dowódca, nic o tym nie wiedział, nim nie było za późno – i tak na finalną bitwę pojawiły się Króliki Chaosu. Oddział, który przetrwał i do kolejnej edycji – wciąż jest do nas otwarta rekrutacja…
To było zdecydowanie kilka dni, gdzie można się było zapomnieć i naprawdę wyrwać z codziennego życia. (Pomagał fakt, że telefony itp. były off-game i do wykorzystania tylko w wydzielonych miejscach.) Jechałem na Battla w bardzo intensywnym dla mnie okresie i cudownym relaksem był fakt, że zasypiałem tylko myśląc, czy jutro mnie ktoś nie zdyba w drodze na śniadanie do miasta ;) Bardzo pozytywne doświadczenie i w tym roku mam je zamiar powtórzyć, tym razem już z własnym sprzętem i strojem. Zdecydowanie mogę to doświadczenie polecić. Organizatorzy załatwili naprawdę kawał dobrej zabawy.
Oddzielne wyrazy uznania należą się dla ciężko pracującej ekipy z karczmy. Całe jedzenie/picie było sprzedawane po kosztach, a przy tym naprawdę dobre, wszyscy uwijali się jak w ukropie, a jednocześnie niesamowicie trzymali klimat. Dyskusje karczmarzy i klientów potężnie budowały wczucie w grę.
To powiedziawszy, jest kilka rzeczy, na które zwróciłbym uwagę dla chętnych:
– podstawowy strój nie obejmuje butów (tu trzeba zadbać o coś w miarę klimatycznego, co niekoniecznie jest łatwe), ale też paska ani kieszeni, więc warto przyjechać ze skórzanym pasem i jakąś sakiewką do niego na drobne.
– co do butów, teren gry jest mocno pofałdowany, lepiej by były za kostkę.
– jak już wspominałem, grę w ogromnym stopniu budują interakcje z innymi graczami. Warto więc wchodzić w jak największą ich ilość. W najgorszym razie pójdzie na miecze, co też ma swoją wartość ;) Tu niestety zabrakło mi trochę podkreślenia tego aspektu, dla mnie jako początkującego, przed grą – oczekiwałem więcej rzeczy ze strony organizatorów, którzy owszem, robili dużo, ale w skali całych armii, a niekoniecznie pojedynczych osób. To nie zarzut, bardziej kwestia dopasowania oczekiwań do tego, co może zapewnić gra i pełniejszego z niej czerpania.
– system honorowy ma to do siebie, że niektórzy gracze będą go łamali, pogódź się z tym przed grą i staraj się samemu grać jak najlepiej i tyle.
– jeśli nosisz okulary, przerzuć się na kontakty lub nawet po prostu zrezygnuj z noszenia – broń jest lateksowa, ale jednak łatwo o uszkodzenie szkieł.
W zeszłym roku w finalnej bitwie brało udział ponad 300 osób, w tym zapowiada się co najmniej 500. Zainteresowanym zdecydowanie polecam udział. Najlepiej po jedynej słusznej, „Sveńskiej” stronie, czyli w Norsce. Witamy żądnych chwały, łupów lub po prostu dobrej zabawy ;)
Więcej o Battle Quest dowiesz się tutaj.
P.S. Wszystkie zdjęcia pochodzą z archiwów organizatorów, Agencji 5 Żywiołów, wykorzystane za ich zgodą.