Recenzja: Majestat

arturg

„Majestat”, jako kolejna gra twórcy Splendoru był czymś, na co czekałem z dużym zainteresowaniem. Pierwszy raz miałem okazję zagrać w niego na targach Essen, a niedawno otrzymaliśmy również kopię do recenzji i mieliśmy okazję lepiej ją przetestować.

Gra jest lekka – lżejsza niż Splendor. Tak naprawdę mogłaby być dużo mniejsza, ale wartosci produkcyjne podbijają znaczniki złota/punktów zwycięstwa, małe plastikowe krążki podobne do tych, jakie zastosowano w Splendorze (tylko tak na oko 4x mniejsze). Niewątpliwie dodaje to grze przyjemną warstwę „namacalności”.

Jednocześnie jednak sama rozgrywka jest nieco prostsza i dużo krótsza niż w Splendorze, pojawia się w niej też trochę więcej interakcji między graczami.

Gra toczy się przez dokładnie dwanaście rund. W każdej rundzie gracze po kolei, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, dobierają jedną z dostępnych postaci i umieszczają ją w odpowiednim budynku swojego miasta. Każda postać ma przypisany budynek (są też karty „podwójne” w których sami wybieramy gdzie przypiszemy postać). Dołożenie postaci do budynku oznacza również jego aktywację, co oznacza otrzymanie określonej ilości złota. Ilość ta zależy zwykle od ilości już wcześniej wyłożonych w budynku postaci, ale niekiedy dostajemy dodatkowe punkty za postacie z innych budynków. Zdarzają się również postacie, które dają punkty wszystkim graczom mającym co najmniej jedną postać w określonym budynku – np. browarnik daje punkty każdemu, kto ma przynajmniej jednego rolnika.

Na tym etapie wydaje się to być zwykła mechanika kolekcjonowania zestawów, ale jest ona uatrakcyjniana kilkoma dodatkowymi regułami. Po pierwsze, trójkąt żołnierz/strażnik/wiedźma. Gdy zagrywasz żołnierza, KAŻDY gracz mający mniej zagranych strażników, niż Ty zagranych żołnierzy musi przenieść jedną ze swoich kart do szpitala. Nie liczy się ona do punktacji przy wykładaniu nowych kart i podliczaniu kart na planszy oraz może dać ujemne punkty na koniec gry. Karty ze szpitala wyciąga zaś dopiero zagranie wiedźmy. Daje to odrobinę negatywnej interakcji z innymi graczami i konieczność pilnowania swoich zapasów strażników…

Do wyboru mamy zawsze sześć kart, przy czym dobranie każdej poza pierwszą to konieczność położenia na poprzednich jednego ze swoich ludzi. Startujemy z pięcioma i tylu możemy mieć maksymalnie (nadwymiarowi są zmieniani w punkty zwyciestwa), a zyskujemy ich biorąc karty na których leżą oraz z efektów niektórych zagranych kart. Wymaga to więc czasem planowania na kilka ruchów do przodu – czy naprawdę aż tak zależy mi na tej karcie? Czy lepiej zdecydować się na inną, ale zachować większą elastyczność w przyszłości?

Żeby nie było za łatwo, oprócz punktowania za zagranie kart, na koniec gry mamy jeszcze dodatkową punktację. Po pierwsze, dostajemy ilość punktów równą ilości naszych obsadzonych budynków (nie licząc szpitala) do kwadratu. Czyli jeśli mielibyśmy samych żołnierzy, dostajemy 1 punkt, ale jeśli wypełniliśmy wszystkich siedem budynków, zaliczamy z miejsca aż 49 punktów! Każdy z budynków jest też rozliczany oddzielnie – kto ma w nim najwięcej postaci, dostaje dodatkowe punkty, od 10 do 16. (Remisy oznaczają, że punkty dostają wszyscy gracze remisujący.)  Z jednej strony chcemy więc zrównoważonego rozwoju, ale z drugiej opłaca się dominować, zwłaszcza na droższych budynkach.

W ramach zwiększenia regrywalności, budynki są dwustronne, z innymi regułami punktowania po obydwu stronach. Można grać zarówno w 100% stroną A lub B, jak i je wymieszać – kluczowe jest to, by reguły punktowania dla wszystkich graczy były takie same. To miły dodatek, choć nawet podstawowa mechanika daje radę całkiem dobrze.

Wykonanie jest bardzo przyzwoite – choć trzeba przyznać, że jak na tak lekki i szybki tytuł, gra nie jest tania. Karty są ładne, luźna grafika fantasy, nieco generyczna, ale miła dla oka. Sztony też bardzo przyjemne, ale przyznam, że choć pudełko nie jest dramatycznie duże, to znów- jak na rodzaj gry, zajmuje nieco za dużo miejsca. Może tańsza gra, bez tych sztonów i w mniejszym pudełku, byłaby lepszym rozwiązaniem? Tak naprawdę, Majestat to czysta karcianka i mógłby się zmieścić w pudełku wielkości Skull, gdyby zastąpić sztony kartami. Czy gra trochę by na tym straciła? Tak, ale jeśli cena by stosownie spadła, to taki układ byłby zdecydowanie lepszy.

Ogólnie rzecz biorąc, Majestat to całkiem miła gra.  Czy jest tak dobra jak Splendor? Nie. To przyjemna, sympatyczna i szybka gra, fajny wypełniacz. Jest jednak nieco zbyt lekka, zbyt mało mózgożerna. Dobrze oddająto małe sztony punktowania, tak lekkie i mniej wymowne niż sztony klejnotów ze Splendoru. Jeśli jednak ocenimy ją bez porównań do poprzedniej gry autora – to wciaż miła, sympatyczna, prosta i szybka gra, którą chętnie zatrzymam na półce i będę czasem wyciągał. Jednocześnie jako recenzent muszę powiedzieć, że przy tej cenie lepiej albo celować na promocje, albo przynajmniej zagrać i sprawdzić przed nabyciem.

Moja ocena: 4/5

 

beatag

Jak na dość prostą grę, Majestat przy pierwszym wyjaśnianiu zasad wydaje się trochę zawiły. Ale to tylko pozory. Gra jest zaprojektowana w taki klarowny sposób, karty i ich funkcjonalności są tak klarowne i oczywiste, że nawet jeżeli wyjaśnianie reguł trwa może nieco przydługo, to po jednorazowym wyjaśnieniu można grać i nie trzeba zaglądać do instrukcji.

Lekka, prosta mechanika powoduje, że gra się toczy wartko i dynamicznie. Nie ma przestojów, nie ma siedzenia w milczeniu i zastanawiania się w nieskończoność nad kolejnym, jakże istotnym ruchem, zmieniającym przebieg rozgrywki. Tutaj decyzje podejmuje się szybko. Fakt, stawka nie jest jakaś olbrzymia. Dość łatwo można zbudować sobie zasoby dające kolejne punkty. Element interakcji negatywnej, jakim jest posłanie karty do szpitala, nie jest wybitnie druzgocący.

Ale to wszystko właśnie powoduje, że Majestat jest zgrabną, lekką, ale dopracowaną grą, po którą można sięgać, gdy nie ma się ochoty na mózgożerne tytuły. Spokojnie możecie grać w nią z młodszymi graczami, spokojnie również w gronie samych dorosłych, zwłaszcza „niedzielnych graczy” ;)

Zastanawiałam się nad oceną, dałabym 4,5 gdybyśmy dawali połówki. Rozgrywki w tę grę wspominam miło i chętnie czasem do niej wrócę. Natomiast uważam, że cena jest za wysoka, jak na zawartość i to jest ta łyżka dziegciu, która powoduje, że skłoniłam się ku 4, a nie ku 5.

Moja ocena: 4/5

podsumowanie

Ostateczna ocena: 4/5

Ilość graczy: 2-4

Przeciętny czas rozgrywki: ok. 15-30 minut, w zależności od liczby graczy

Cena: ok. 120 zł

Grę możesz kupić np. TUTAJ

Dziękujemy wydawnictwu Bard Centrum Gier za przekazanie egzemplarza gry.

Zapisz

Recenzja: Essen 2017
Recenzja: Gra o Tort