Recenzja w jednym zdaniu: Lista Skarbów to List Miłosny z grafikami Munchkina.
List Miłosny jest jednym z tych planszówkowych klejnotów – drobna, mała i niesamowicie miodna gra dla każdego towarzystwa. Grywałem w nią z innymi niedzielnymi graczami. Grywałem z zapalonymi hardcore’owcami dla których Twilight Imperium jest za krótki, a Puerto Rico za proste. Każdy coś dla siebie w tej grze znalazł. No, prawie każdy – bo niewątpliwie dla części macho mężczyzn gra o tematyce przemycania listu do uwodzonej księżniczki może niezbyt pasować.
Nic więc dziwnego, że List doczekał się wielu reedycji, różniących się od oryginału klimatem. Mieliśmy List Miłosny Batman czy List Miłosny Legenda 5 Kręgów. Teraz do tego zestawu dołączyła też Lista Skarbów/Loot Letter, czyli Munchkinowa wersja Listu Miłosnego.
Mechanika Listy Skarbów, w razie gdyby nie chciało Ci się czytać recenzji Listu Miłosnego, jest następująca: każdy gracz zaczyna z jedną z ośmiu możliwych kart (przy czym kart nr. 1 jest w talii aż 5 sztuk, nr. 2-5 po 2 sztuki, a nr. 6-8 po jednej). W swojej turze gracz dobiera jedną kartę, po czym zagrywa jedną z dwóch posiadanych. Karty nr. 1 pozwalają wskazać na innego gracza i zgadnąć kartę o wartości 2-8. Jeśli wybrany gracz ma tą kartę, odpada z rundy. Dwójka pozwala podejrzeć kartę innego gracza. Trójka – porównać z drugą swoją, gracz z niższą kartą odpada. Czwórka chroni przez jedną kolejkę, piątka każe jednemu graczowi (w tym sobie) odrzucić kartę, zaś szóstka wymusza wymianę z innym graczem. Siódemka nie robi nic (ale trzeba ją odrzucić jeśli mamy też na ręce piątkę lub szóstkę). A ósemka, jeśli z jakiegokolwiek powodu ją odrzucimy, sprawia, że odpadamy z gry. Wygrywa ostatni gracz przy stole, albo – jeśli skończą się karty -ten z najwyższą kartą na dłoni. Gra toczy się do liczby wygranych rund zależnych od ilości graczy.
Mechanika prosta, nieco losowa, ale świetnie zrównoważona (standardem w grze na dwie osoby jest to, że jeden z graczy zyskuje przewagę np. 5:2 tylko po to, by za chwilę przegrać 7:5). A przede wszystkim bardzo szybka, miodna i emocjonująca. List’a Skarbów zachowuje wszystkie te aspekty Listu Miłosnego. To powiedziawszy, mając do wyboru List i Listę, sam wybrałbym List.
Nie chodzi nawet o to, że stara edycja Listu, którą posiadam, miała śliczną aksamitną sakiewkę i drewniane znaczniki punktacji, a Lista tego nie ma. Nowa edycja Listu też niestety jest wydana bardziej oszczędnie, więc tutaj nijak nie ma przewagi.
Nie, problem leży w tym, że ktokolwiek dobierał treść kart Listy Skarbów, robił to chyba przez losowe tasowanie talii Munchkina i dorabianie legendy do karty, która akurat wyszła.
Oryginalny List miał jakąś spójną narrację. Sensowne było, że Kapłan, jako spowiednik, może podejrzeć kartę innego gracza. Że to Strażnik zgaduje tożsamość innego gracza i w razie sukcesu wyklucza go z rozgrywki. Tymczasem w Liście Skarbów sens ma w zasadzie tylko karta nr. 4, Pierścień Ochronny. Cała reszta jest tak losowa, jak tylko to możliwe. Zamiast strażnika mamy… Roślinę Doniczkową. Zamiast Kapłana – Młotomysz z Marsa. Nr. 5, Księcia, zastąpił… Troll Forumowy, ale nr. 6, Król jest tutaj… Altanką.
Nie wiem, może kogoś ten poziom absurdu bawi. Dla mnie był antyklimatyczny. Nie pomagały też same karty, które są w Munchkinowym beżu – i są po prostu dla mnie brzydsze, mimo ilustracji lubianego przeze mnie Johna Kovalica – niż karty z oryginalnego Listu Miłosnego.
To powiedziawszy, ja lubię List Miłosny i fajnie mi się w niego grało. Dla kogoś innego klimat ten może nie być strawny i wtedy Munchkinowość gry będzie bonusem. Koniec końców, kwestia gustu i dobrania czegoś odpowiedniego pod siebie.
Aha, do gry dołączona jest bonusowa karta do Munchkina (na zdjęciu).
Moja ocena: 4/5 – List Miłosny oceniłem na 5/5 i samą mechanikę tak bym ocenił. Lista Skarbów traci u mnie nieco na iście losowym doborze treści kart. Z drugiej strony, jeśli uwielbiasz Munchkina, to klimat Listy może Ci bardziej pasować niż Listu – dodaj wtedy spokojnie 1 punkt do oceny.
Oceniany przez nas jakiś czas temu List Miłosny to jedna z najfajniejszych pod wieloma względami gier, w którą można grać dosłownie z każdym. No, może prawie każdym, bo jednak jakoś dziwnie mi sobie wyobrazić, że Artur gra w to z kolegami we czterech chłopa. Faceci rośli jak dęby grają w trącącą różowym i księżniczkowym klimatem gierkę, wydaną w malutkim czerwonym woreczku aksamitnym, wyglądającym jak jakieś wysublimowane akcesorium erotyczne dla kobiet. No troszkę mnie to, przyznam, zdziwiło. Natomiast z drugiej strony – dziwić mnie to nie powinno, bo mechanika jest genialnie prosta i miodna.
Dlatego dobrze, że powstają gry oparte o dokładnie tę samą mechanikę, ale z innym wsadem. Lista Skarbów jest właśnie taką grą.
To prawda, że nazwy i działanie poszczególnych kart są powiązane ze sobą w bardzo luźny, mało logiczny sposób. Szkoda, bo to jedyna, ale całkiem spora wada tej gry, wpływająca na klimat. Natomiast w porównaniu z Listem Miłosnym – Lista Skarbów ma ważną zaletę – na kartach pod numerem oznaczającym kartę widnieją oznaczenia (wyrażone kropkami), pokazujące ile kart tego rodzaju zawiera gra. Jest to o tyle przydatne, że jak zszedł właśnie jeden Kaczor Zagłady, to wiemy, że w grze jest jeszcze drugi. Swoją drogą, uwielbiam akurat tę nazwę – Kaczor Zagłady. Przyszło mi też do głowy, że fajnym pomysłem byłoby wydanie gry opartej o tę mechanikę, ale o tematyce politycznej. To by mógł być hit! ;)
Rysunki mojego ulubionego rysownika Kovalica są fajne i zabawne, niestety beżowe tło trochę za mało atrakcyjne.
Osobiście preferuję List Miłosny, ale Lista Skarbów może spodobać się tym, którzy nie chcą kalać się księżniczkowym klimatem i wolą coś bardziej przyziemnego i absurdalnego.
Moja ocena: 4/5
Ostateczna ocena: 4/5
Ilość graczy: 2-4
Przeciętny czas rozgrywki: ok. 15 minut
Cena: ok. 20 zł
Za grę dziękujemy wydawcy – Wydawnictwu Bard Centrum Gier