Stosunkowo niewielką, ale całkiem ciekawą odnogą kolekcjonerskich gier karcianych (CCG) są kolekcjonerskie gry miniaturkowe (CMG). Są to proste, strategiczne gry, łączące w sobie uzależniającą specyfikę CCG z estetyką gier bitewnych.

CMG symulują potyczki niewielkich oddziałów (zwykle) lub całych armii, tak jak w grach bitewnych. Sęk w tym, że kolejne jednostki kupowane są w postaci losowych lub pół-losowych boosterów, zawierających kolejne figurki. Zwykle są to fabrycznie (a więc niezbyt ładnie) pomalowane plastikowe figurki, choć ciekawą innowacją są gry oparte na własnoręcznie składanych, plastikowych pojazdach (określane niekiedy mianem CSG – constructible strategy game/konstruowalnej gry strategicznej). Pojazdy te dostarczane są w formie zadrukowanych plastykowych kart, z których wyłamywane są poszczególne, łatwe do złożenia elementy gotowego statku (morskiego lub kosmicznego, w zależności od gry). Dzięki wysokiej jakości druku gotowe modele potrafią być naprawdę śliczne, mimo prostej konstrukcji. Przyznam, że żałuję iż takie rozwiązanie nie jest częściej stosowane przy „klasycznych” grach miniaturkowych. Mogłoby drastycznie zredukować ich koszta dla graczy.

CMG i CSG stanowią ciekawe połączenie dwóch najdroższych form planszowej rozgrywki. Ciekawe o tyle, że paradoksalnie ogólne wydatki graczy CMG/CSG są wyraźnie niższe niż zapalonych miniaturkowców czy karciarzy. Wynika to z mniejszej skali rozgrywek, przypominającej zwykle najmniejsze gry figurkowe. Niestety, ma to też swoją cenę – fabrycznie pomalowane figurki są dużo mniej czasochłonne, ale też wyraźnie brzydsze (zarówno w kwestii pomalowania, jak i jakości odlewu). Wyraźniej odczuwa się tu, że mamy do czynienia z zabawkami, klimat niestety trochę traci – a szkoda.


Zalety:

– tańsze hobby niż CCG czy bitewniaki

– wciąż zachowuje fajne elementy powyższych – ekscytację wynikającą z losowości boosterów oraz namacalność figurek


Wady:

– brzydsze i gorsze jakościowo niż bitewniaki

– tańsze niż CCG czy bitewniaki nie znaczy bynajmniej „tanie”

Recenzja: Sushi Go!
Recenzja: Postaw na milion