Tym razem, dla odmiany, recenzja jednoosobowa. Niestety, na rynku jest tyle gier, że nie zawsze mamy czas na wspólne przetestowanie wszystkich. Zwłaszcza, gdy dana gra nie zachwyca na tyle, by uznać, że drugie z nas KONIECZNIE musi w nią zagrać. A gra Firefly, niestety, nie zachwyca.
W odróżnieniu od serialu, dodam, zanim zostanę rozszarpany przez wściekłych fanów Jossa Whedona ;) Sam się do nich zaliczam i absolutnie uwielbiam serial Firefly, podobnie jak wszystko inne, co wyszło spod jego rąk (no, za wyjątkiem „In your eyes”). Niestety, mimo ogromnej sympatii do klimatu Firefly, sama gra na jego podstawie po prostu nie działa zbyt dobrze.
Zacznijmy jednak od początku. Gracze wcielają się w kapitanów statków typu Firefly (jest też serialowe Serenity, ale nie różni się od pozostałych). Rekrutują załogę, kupują sprzęt i wypełniają zlecenia, zarabiając przy tym pieniądze na dalszą działalność. Mogą się też natknąć na Reaversów czy patrol Sojuszu.
W swojej turze gracz może wykonać do dwóch z sześciu rzeczy: poruszyć statek, kupić sprzęt, wybrać misję, wykonać akcję w ramach misji, wykonać drobne zlecenie albo dać załodze wolne. Za wyjątkiem ruchu statku, wszystkie pozostałe akcje można wykonać tylko na planetach i to – za wyjątkiem dwóch ostatnich – bynajmniej nie na wszystkich. Oznacza to, że w grze będziesz przede wszystkim latać – pasuje to do klimatu, ale mechanicznie wykonane jest dość średnio. W grze możesz lecieć na jeden z dwóch sposobów – bezpiecznie dryfować o jedno pole, lub dodać gazu i lecieć do pięciu pól (można to zmienić kupując lepszy silnik, ale nie są to duże różnice). Sęk w tym, że jeśli dodasz gazu, to na każdym polu musisz ciągnąć kartę z jednej z dwóch talii (światów centralnych i rubieży). Większość tych kart to „leć dalej”, ale jest na tyle dużo różnych spowalniających rozgrywkę wydarzeń losowych, że całość niestety niemiłosiernie się wlecze.
A, na turę możesz wykonać tylko jedną akcje ruchu, a większość misji każe Ci latać przez całą mapę – co oznacza 2-3 tury przy dobrych wiatrach. Jeśli dodać do tego fakt, że zakupy i wybór misji również zatrzymują rozgrywkę na czas przejrzenia dostępnych kart (częściowo da się to robić w turze innych graczy), to na jaw wychodzi największa, niewybaczalna wada Firefly.
Ta gra się po prostu dłuży.
Co gorsza, ponieważ w wersji podstawowej brak jakiejś sensownej interakcji między graczami (okazyjnie mogą na siebie nasłać Sojusz lub Reaversów, ew. handlować między sobą), tury innych graczy spędzamy na pogawędkach lub znudzonym oczekiwaniu. Ba! Podczas rozgrywki ktoś celnie wskazał, że po powrocie z toalety gracze niespecjalnie zwracali uwagę na to co się podczas ich nieobecności działo na stole. Po prostu nie miało to większego znaczenia dla ich akcji!
Trzeba przy tym dodać, że powyższy opis mechaniki, jest oczywiście bardzo uproszczony – nie poruszałem takich kwestii jak niezadowolenie załogi czy szczegóły wykonywania misji. Koniec końców nie mają one aż takiego znaczenia, gdyż gra sprowadza się tak naprawdę do ruchu między planetami, a mechanika tego ruchu jest po prostu spaprana.
Firefly ma swoje dobre chwile. Ekscytujące momenty, gdy lecimy przez całą planszę statkiem wypełnionym poszukiwanymi kryminalistami, przemykając się tuż pod nosem Sojuszu, by zgarnąć za naszych ludzi solidną wypłatę. Nerwowe rzuty kostką przy próbie wypełnienia trudnej misji. Jak na długość rozgrywki jest tych chwil jednak po prostu za mało i nie rekompensują dłużyzn.
Graficznie gra jest naprawdę niezła – wszystko pełne grafik z serialu, śliczna mapa 'szechświata (the 'verse), miłe modeliki Firefly’i, statku Sojuszu czy krążownika Reaverów. Wszystko ładnie wykonane i jakościowe, odstają jedynie – zupełnie nie pasujące do klimatu – znaczniki niezadowolenia załogi.
Najgorsze w Firefly jest to, że widać, że autorzy się starali. Że chcieli zmieścić całe bogactwo świata serialu w ramach rozgrywki. Niestety, gdzieś po drodze zgubili to, co czyniłoby z Firefly dobrą planszówkę.
Moja ocena: 2/5 – fani serialu mogą dodać punkt.
Ilość graczy: 1-4
Przeciętny czas rozgrywki: 120-240 min
Cena: 250 zł