Słynna gra Roberta Kiyosakiego. Gra, która ma niby otwierać ludziom oczy na zagadnienia związane z inwestowaniem, która ma im pokazać jak należy zarabiać pieniądze. Bzdura. Są to z powietrza wzięte hasła. Na pudełku gry jest napisane, że gra nie zastępuje profesjonalnej edukacji. Z jakiegoś jednak powodu tysiące ludzi uważa, że gra ich nauczy jak mają postępować z pieniędzmi.
Na początku rozgrywki każdy gracz losuje kartę, na której ma napisane jaki ma zawód, dochód, zobowiązania finansowe. Gracze poruszają się po planszy w obszarze „wyścigu szczurów” – bo tak nazywa się pierwszy etap gry. Chodzi w nim o to, by stopniowo zwiększać swój przychód pasywny, aż do momentu, gdy przekroczy on sumę wydatków. Uzyskuje się to za pomocą wyciągania kart małych lub wielkich transakcji i korzystania z nich. W praktyce najczęściej pojawiają się nieruchomości do kupienia, akcje, itp., które później odpowiednia karta rynku pozwala sprzedać – o ile zostanie wylosowana. W grze pojawiają się też zdarzenia losowe, jak np. narodziny dziecka, które zwiększają wydatki, albo urodziny, na które dostajemy pieniądze od pozostałych graczy, i inne. Są też pola z „wypłatą”, których przekroczenie pozwala wziąć graczom „pensję”. Każdy gracz prowadzi też własną kartę ze swoim zestawieniem finansowym.
Gdy już uda nam się zwiększyć swój przychód pasywny na tyle, by wyjść z „wyścigu szczurów” – przechodzimy na tzw. szybki tor. Gra na szybkim torze może być na początku zabawna, bo ma się mnóstwo pieniędzy, cały czas przychodzą nowe, wydajemy kolosalne kwoty na różne biznesy i przyjemności, szastamy pieniędzmi na prawo i lewo, a one i tak się pojawiają co kilka rzutów kostką, bo tu też są pola z wypłatą, tyle że ta wypłata już jest dziesiątki razy większa niż wcześniej. Może to być przez pewien czas bardzo miłe, bo kto nie lubi opływać w pieniądze? Jednocześnie po chwili staje się to potwornie nudne, zwłaszcza w rozgrywce na dwóch graczy. Przy większej ilości jakoś to się niweluje, bo jeszcze nie wszyscy gracze mogą być na szybkim torze, patrzymy więc co robią inni, obserwujemy sobie i napawamy się naszym sukcesem. Jednak inteligentny gracz, moim zdaniem, potrzebuje jakiegoś bardziej wyrafinowanego bodźca w drugiej części gry, niż tylko rzucania kostką i bezmyślnego „kasa przyszła – kasa wyszła”.
Cashflow 101 ma zasadniczą, potworną i bardzo podłą wadę: jest to gra BARDZO droga. Kosztuje minimum 360-400 zł. A najgorsze jest to, że na tę cenę nie zasługuje. Biorąc pod uwagę jej realną wartość dla gracza, powinna kosztować 100, max 150 zł. Ale 400?? Błagam, chyba ktoś na mózg upadł. Albo wie jak zarabiać pieniądze, i to bynajmniej nie na handlowaniu nieruchomościami, tylko na średnio fajnej grze w horrendalnej cenie z bardzo dobrym marketingiem. Tej gry się po prostu nie opłaca kupować. Lepiej za tę cenę kupić sobie 2-3 inne wypasione gry ekonomiczne, które będą ciekawe, emocjonujące, angażujące i uczące jednocześnie.
Zaletą Cashflow 101 jest to, że uczy liczyć. Może być zatem stosowana do uczenia się tego, jak liczyć raty pożyczki, opłacalność zakupu, itp. Jest dużo liczenia, bardzo przydatny jest kalkulator (niestety nie dołączony do gry).
Gra jest ładnie, estetycznie wydana, jednak NIC z tych rzeczy nie sprawia, że jestem w stanie zgodzić się z jej ceną. Cena tej gry w porównaniu z jej jakością jest głównym czynnikiem, który obniża moją ocenę.
Moja ocena: 3/5 – jeżeli kiedykolwiek będzie kosztować trzykrotnie taniej, wtedy pomyślę nad podniesieniem oceny.
Robert Kiyosaki – niby milioner, który dorobił się na nieruchomościach, w praktyce facet, który zarabia na sprzedaży książek, „szkoleń” i gier n.t. tego, jak rzekomo zarobić na nieruchomościach. Taką grą jest właśnie Cashflow i jej dodatek Cashflow 202, koncentrująca się na inwestycjach na giełdzie.
W praktyce gra opiera się na mechanice pokrewnej do hasbrowskich Monopolu i Gry w życie, z lekkim podkreśleniem pilnowania wydatków i inwestycji. Jednocześnie „inwestowanie” w grze sprowadza się w praktyce do „Kupuj nieruchomości, w zasadzie nie sposób na nich stracić” – co po 2008 roku jest doprawdy ciekawym przekazem. No, po prawdzie – jest ok. 1% szans na to, że na nieruchomościach można stracić. W każdej innej wersji się na nich zyskuje, opłaca się nawet na nie zakredytować, co sprawia, że dla bardziej doświadczonych graczy strategia staje się oczywista i wszystko sprowadza się do czystej losowości – czy wyrzucisz odpowiednio dużo? Czy wyciagniesz odpowiednią kartę?
To wszystko sprawia, że gra jest po prostu nudna, a staje się jeszcze nudniejsza po przejściu do endgame, czyli na „Szybki tor”, gdzie jako milionerzy szastamy pieniędzmi i losujemy, czy przypadkiem uda nam się spełnić swoje marzenie. (Marzenie, np. zbudowanie szkoły w Afryce, to cel gry wybierany przed rozpoczęciem rozgrywki, wybór który nie ma żadnego realnego znaczenia, bo i tak wszystko zależy od tego, czy przypadkiem trafimy na dane pole, czy nie.)
Jeśli chodzi o wykonanie – pół na pół. Z jednej strony plansza jest bardzo solidna, ale z drugiej większość gry toczy się tak naprawdę na małym jej wycinku (koło widoczne w centrum zdjęcia poniżej) oraz na indywidualnych kartach rachunkowych gracza, na których non stop zapisuje się i wyciera kolejne zmiany konta. Rozumiem, że miało to symulować prawdziwą księgę wydatków, ale po pierwsze – nie ma wiele wspólnego z tym, jak taka księga naprawdę wygląda, a po drugie, jest po prostu potwornie niewygodne w grze. Prosty tor z zaznaczanymi wydatkami, rozwiązanie wręcz przedpotopowe w mechanice gier, sprawdziłby się tu duuużo lepiej.
Grafika jest kreskówkowa, dość prosta, nie odrzuca ani nie przyciąga.
Wszystko to dałoby się pewnie wybaczyć, gdyby nie ostatni i największy mankament gry. Cena. Kolosalna, kosmiczna, niebotyczna cena. Ponieważ gra sprzedawana jest jako materiał do edukacji finansowej, a nie jako gra planszowa, jej cena jest po prostu wzięta z kosmosu i nie ma żadnego odniesienia do rynkowych standardów. Za wyjątkiem edycji kolekcjonerskich albo gier figurkowych – ważących zwykle tak 20x tyle co Cashflow nic dostępnego na rynku nawet nie zbliża kolosalnej ceny recenzowanej gry. Nawet limitowane, figurkowe gry z Games Workshop jak Space Hulk czy Dreadfleet są od Cashflow o kilkanaście procent tańsze -przy nieporównywalnych kosztach produkcji.
W sumie? Potwornie droga, niezbyt ciekawa pod względem mechaniki, jedynym ratunkiem mogłaby tu być wartość edukacyjna, ale i z tą kiepsko. Gra, która ma uczyć inteligencji finansowej, a która nie daje kontroli nad tym, czy dokonasz impulsywnego zakupu – bo zależy to tylko od wyciagniętej losowo karty? To jakieś żarty. Ta gra nie uczy podejmowania rozsądnych decyzji finansowych, a raczej ślepego trzymania się dość ideologicznej strategii inwestowania sprzedawanej przez Kiyosakiego. Nie ma co marnować na nią pieniędzy.
Moja ocena: 1/5 (gdyby kosztowała 100 zł, można by jej dać 2/5, przy cenie 400 zł, za co można kupić Pret-a-Porter, Agricolę i jeszcze zostanie na jakąś grę negocjacyjną – nie ma o czym mówić).
Ostateczna ocena: 2/5
Ilość graczy: 2 – 6
Przeciętny czas rozgrywki: ok. 2h
Cena: ok. 360 – 400 zł