Szybkie Recenzje: Ashes, Galaxy Defenders, Hunger – The Show, Pocket Mars
Gdy zaczynaliśmy prowadzić Niedzielnych Graczy, jedną z największych naszych obaw było to, jak wypełnić kolejne wpisy. Jasne, gier na świecie było wiele, mieliśmy też jakąś kolekcję. Ale pisząc regularnie o kolejnych tytułach szybko przebrnęliśmy przez to co mamy, przez gry naszych znajomych, przez okazyjne rozgrywki na konwentach… Dziś, po pięciu latach prowadzenia bloga, sytuacja wydaje się być odwrotna. W naszym archiwum fotograficznym mieszczą się zdjęcia ponad 100 tytułów oczekujących na zrecenzowanie i nowych pozycji przybywa szybciej, niż jesteśmy w stanie nadążyć. Pomyśleliśmy więc, że przydałoby się zrobić nieco krótszych recenzji, pozwalających na szybkie wyrobienie sobie zdania o danej grze.
Większość z tych recenzji pisanych będzie z perspektywy Artura – z naszej dwójki grywa nieco częściej – tam, gdzie będą recenzowały obydwie osoby, będzie to wyraźnie zaznaczone.
Ashes: Odrodzenie z popiołów
Ashes to asymetryczna dwuosobowa karcianka. Gracze wcielają się w potężnych Odrodzonych, walczących na śmierć i życie przy użyciu magii i przyzwanych oddziałów. Jak to zwykle w tego typu grach bywa, staramy się zamordować przeciwnika, stosując do tego nasze zasoby. Wyjątkowym rozwiązaniem jest tu fakt, że oddziały i zaklęcia realizujemy korzystając z 10 kości, których wyniki musimy odpowiednio rozdysponować, atakując naszymi oddziałami, rekrutując nowe, itp. Dodaje to podwójną warstwę losowości – nie tylko nie wiemy co wyjdzie nam na rękę, ale też musimy zarządzać tym, co nam wypadło, by odpowiednio tym rozegrać. Z jednej strony wymusza to więcej planowania (co zrobię jak wypadnie to, a co jak tamto?). Z drugiej potrafi być bardzo frustrujące przy kilku kiepskich rzutach.
Wizualnie gra jest śliczna – to ten rodzaj a’la komiksowego artworku, który bardzo lubię. Niestety, mechanicznie wydaje się miejscami bardzo niezrównoważona, przynajmniej w domyślnych taliach. Wydaje się też dawać nieco mniej opcji w trakcie rozgrywki niż inna podobna gra tego samego wydawcy, Summoner Wars. Z tego względu trudno mi ją polecić – nie jest to gra zła, ale są po prostu lepsze i bardziej znane (a więc mające też większą grupę graczy) na rynku, nie widzę więc powodu, dla którego miałbym wybrać czy polecać akurat tą.
Ostateczna ocena: 3/5
Ilość graczy: 2
Przeciętny czas rozgrywki: ok. 90 minut
Cena: ok. 150 zł
Galaxy Defenders
Kooperacyjna gra host stories to kooperacyjna gra, w której bohaterowie wcielają się w kosmicznych agentów chroniących ziemię przed inwazją obcych. Jak często bywa w takich grach, agenci inspirowani są klasycznymi postaciami kina akcji, a obcy? Cóż, mi nieco kojarzyli się z Demonitami ze starej kreskówki Wild Storm. Wszyscy gracze grają kooperatywnie, obcymi steruje talia „AI”. Gra jak wiele (no, figurki dość brzydkie), ale mechanicznie…
Cóż, mechanicznie jest kilka bardzo dziwnych decyzji, których po prostu nie mogę zrozumieć. Tak dziwnych, że do tej gry pałałem dużą niechęcią i miałem (niepotrzebnie) duże opory przed spróbowaniem jej następczyni, Swords & Sorcery (która, jak się okazało, te dziwne rozwiązania bardzo sensownie zmodyfikowała).
Co mnie tak w tej grze boli? Cóż, logistycznie na pewno przeszkadza dziwny system mierzenia odległości – podwójny zestaw małych i dużych heksów, w którym łatwo się zgubić, zwłaszcza przy pierwszych grach. Natomiast najbardziej frustrujący jest system walki. Jak się można domyślić, rzucamy kośćmi ataku. Następnie przeciwnik rzuca kośćmi obrony… w takiej ilości, ile ran zadaliśmy. To sprawia, że bardzo potężna broń sprawia wrażenie podobne co byle pistolecik. Tak, wiem, że statystycznie różnica jest. Ale nie po to gram w grę gdzie kosmiczny Arnie i kosmiczny Predator biją się z kosmicznymi Demonitami, żeby „statystycznie wyliczać różnicę”. W takiej grze chce się czuć power, a tu go brak.
(Tak, wiem, że podobna mechanika jest np. w Warhammerze 40.000, ale tam ilość turlanych kostek pozwala mimo wszystko poczuć masowość ataku. Plus naprawdę duże bronie po prostu pancerz ignorują. Tu ignorują co najwyżej niewielką jego część.
Wizualnie jest przeciętnie. Figurki, zwłaszcza bohaterów, są dość brzydkie, choć można to usprawiedliwić wiekiem produkcji. Tym niemniej ktoś kto spotkał się z figurkami CMON, czy nawet widział wspomniane Swords & Sorcery, może się rozczarować. Całkiem ciekawe są natomiast modułowe, hexagonalne karty postaci.
Podobnie jak w wypadku Ashes, jest tak wiele podobnych, a lepszych gier na rynku, że po prostu nie ma co poświęcać czasu akurat na tą…
Ostateczna ocena: 2/5
Ilość graczy: 1-5
Przeciętny czas rozgrywki: ok. 120 minut
Cena: ok. 65 GBP
Hunger- The Show
Biorąc pod uwagę, że reality show Survivor powstało w roku 2000, Hunger-The Show to trochę żart z brodą. Gracze wcielają się tu w bohaterów tego typu serialu – opuszczonych na bezludnej wyspie i mających przetrwać bliżej niejasny czas. Wygrać można na dwa sposoby – jako ostatni pozostając na wyspie i nie padając z głodu, lub mając najwięcej części tratwy przy przedwczesnym zakończeniu show.
W swojej turze gracze potajemnie zagrywają jedną z kart lokacji (plaża, dżungla, góry, obozowisko) oraz co będą tam robić (łapanie kurczaków, zbieranie owoców, zbieranie części tratwy, kradzież i stróżowanie). Cała zabawa w tym, że inny gracz robiący to samo w tym samym rejonie oznacza, że obydwaj wracają do domu z pustymi rękoma (no, z kokosem). Do tego gracze co turę muszą zjeść co najmniej 4 pożywienia by nie odpaść z gry, a surowce na planszy (w tej roli świetnie zaadaptowane wnętrze pudełka) znikają w zatrważającym tempie. Robi się więc coraz trudniej i coraz ciaśniej.
W swojej istocie Hunger jest więc przede wszystkim grą blefu i przewidywania zachowań innych i w tej roli sprawdza się całkiem sympatycznie. Nie jest to jakiś niezwykły hit, ale jest to solidna gra, przy której można się dobrze bawić. Dodatkowy plus za bardzo humorystyczną instrukcję. Minus za cóż, nieco nieprzemyślane grafiki na kartach, mocno lecące w stereotypy (np. zgadnijcie jakiego koloru skóry jest postać na karcie kradzieży…) Same grafiki są w typowo komiksowej stylistyce, co do gry nieźle pasuje.
Ogólnie rzecz biorąc, Hunger jest całkiem sprawną grą imprezową. Plusem jest też bardzo przyzwoita cena. Dałbym jej pewnie większą ocenę, gdyby nie fakt, że jest tu jednak sporo losowości (nawet jak przechytrzymy innych graczy, możemy po prostu wyciągnąć kiepskie żetony), a do tego mamy tu eliminacje graczy. Rozgrywka nie jest super długa, ale nie jest też na tyle krótka, by eliminacja nie była zupełnym problemem. Jest ok, więcej niż 3/5, ale jednak niewystarczająco na 4/5. Z gier opisywanych w tym zestawie recenzji i tak wypada najlepiej.
Ostateczna ocena: 3,5/5
Ilość graczy: 2-6
Przeciętny czas rozgrywki: ok. 20 minut
Cena: ok. 45 zł
Pocket Mars
Pocket Mars w założeniach ma być prostą i relatywnie szybką grą w budowanie silniczka (i wykorzystywanie silniczków innych). Naszym celem jest jak najszybsze przetransportowanie naszych kolonistów z Ziemi na Marsa i rozdzielenie ich po lokacjach dających najwięcej punktów. W tym celu korzystamy z kart, które zagrywamy na kilka możliwych sposobów. Dwie z nich zawsze masz zagrane (zakryte) przed siebie jako projekty, a dwie na ręce. Karty na ręce można zagrać jako jednorazowe akcje, każdą z kart odrzucić by dostać jeden punkt energii (podstawowy surowiec w grze), możesz dodać kolonistę na statek, możesz zagrać moduł (swój lub innego gracza!) wykonując jego akcję specjalną oraz potencjalnie dodając jednego kolonistę ze statku do budynku (każdy budynek, co istotne, ma ograniczoną liczbę miejsc).
Z tej kombinacji zasad mogłaby się wyłonić ciekawa, angażująca gra z ostrą interakcją negatywną.
Mogłaby, ale się nie wyłania, bo Pocket Mars jest grą potwornie suchą i pozbawioną klimatu. Taka miałka karcianka, bez duszy i specjalnej miodności. Gra w nią nie jest może karą, ale zdecydowanie nie jest też przyjemnością. Nie polecam.
Ostateczna ocena: 2/5
Ilość graczy: 1–4
Przeciętny czas rozgrywki: ok. 30 minut
Cena: ok. 30 zł