Metropolia to gra ekonomiczno- kościana z dość dużym elementem losowości. Trochę jak „Osadnicy z Catanu” bez elementu handlowania. Gracze rywalizują o zbudowanie najlepszego japońskiego miasteczka. Jak przystało na porządną japońską dziurę, miasteczko musi mieć pewne wyróżniające punkty, mianowicie dworzec kolejowy, centrum handlowe, lunapark no i oczywiście ten lans nad lansami, czyli wieża radiowa stylizowana na wieżę Eiffla. (Notabene, to fakt, japońskie miasteczka które odwiedziliśmy podczas naszego pobytu tam musiały mieć swoją wieżę, nieważnie jak tandetnie ona wyglądała.)
W grze występują cztery typy kart, aktywowane przez wyrzucenie odpowiedniej liczby. Zielone dają Ci zarobić w Twojej turze, Niebieskie w turze każdego gracza, Czerwone dadzą Ci zarobić gdy przeciwnik będzie miał zły rzut, a Fioletowe pomogą Ci zaszkodzić innym graczom. Gracze zaczynają z dwiema kartami podstawowymi i trzema monetami. W swojej turze rzucają kostką, zarabiają odpowiednio do rzutu, po czym kupują wybrane karty z dostępnych. Mogą również wybudować jeden z czterech docelowych budynków. Oprócz przybliżania zwycięstwa, zwiększają one również możliwości graczy, np. pozwalając rzucić dwiema kośćmi (o tyle istotne, że niektóre karty aktywuje dopiero wynik możliwy do wyrzucenia w ten sposób)
Koniec końców, Metropolia jest po prostu grą o manipulowaniu prawdopodobieństwem i obstawianiu najbardziej opłacalnych wyników. Może to być nieco frustrujące – końcowy sukces sprowadza się de facto do szczęścia w kościach i choć szczęściu można pomóc, to wpływ na to jest ograniczony.
Graficznie jest bardzo sympatycznie, lekkie, przyjemne rysunki pozwalają się wczuć w tematykę. Niestety, gra jest deczko za bardzo losowa, by naprawdę zaangażować, a nawet najlepszy plan i najlepsze dopasowanie do prawdopodobieństwa może nie wystarczyć. A szkoda, bo czuć, że gra ma potencjał, zaletą jest też bardzo sensowna cena.
W podstawowym pudełku zawarty jest również zestaw dodatkowych kart Metropolia:Plus, na zachodzie wydawanych jako osobny dodatek (nie mylić z oddzielnym dodatkiem Metropolia:Remont). Zmienia ona mocno dynamikę gry, gdyż nie tylko wprowadza szereg nowych kart (i dodatkowe budynki docelowe), ale też wprowadza regułę w której na raz widocznych jest kilka losowo wyciągniętych budynków, a nowe pojawiają się dopiero po nabyciu dotychczasowych. Może to być dość frustrujące (zwłaszcza, gdy dostępne są wyłącznie drogie budynki i trzeba czekać by nagromadzić majątek), ale również ekscytujące gdy gracze ścigają się by dokupić świeżo ujawnione karty. Sam preferuję chyba podstawową wersję gry, ale miło, że gra zawiera obydwie opcje.
Moja ocena: 3/5
Jak dla mnie Metropolia zyskuje przy kolejnych podejściach. Na początku jakoś nie miałam do tej gry przekonania, ale coś mnie ciągnęło, by spróbować kolejny i kolejny raz. I podobało mi się coraz bardziej.
Zasadne jest skojarzenie z Osadnikami z Catanu, bo też dzięki wyrzuceniu określonej liczby oczek na kostce możemy zarobić tyle, na ile pozwala karta opisana danym numerem. Ja bardzo lubię Osadników i chociaż Metropolia nie jest aż tak fajna, to jednak ma swój urok. Na pewno na pozytywny odbiór wpływają całkiem ładne i przejrzyste karty, poza tym zasady są proste i tylko ten czynnik losowy – no cóż, czasami bardziej sprzyjający, a czasami w ogóle. Jednak mnie los akurat niezbyt przeszkadza, a dodaje nieprzewidywalności, która przecież bywa atrakcyjna.
Graliśmy w wariant zarówno podstawowy, jak i Metropolia Plus. Oba warianty są dla mnie w porządku, choć bardziej emocjonujący jest ten z dodatkiem. Owszem, jest też bardziej frustrujący, ale jest to dobra frustracja, nie zniechęcająca. Jest po prostu trochę ciekawiej.
Brakuje mi w Metropolii jakiejś wyjątkowości, która by zwiększała miodność gry. Gdyby mój wzrok nie trafiał na półce na pudełko z Metropolią, to chyba nie przyszłoby mi do głowy, by chcieć w nią zagrać. A to w gruncie rzeczy całkiem fajna gra, więc trochę szkoda.
Moja ocena: 4/5
Ostateczna ocena: 3.5/5
Ilość graczy: 2-4
Przeciętny czas rozgrywki: ok. 30 minut partia
Cena: ok. 40 zł