W ramach naszych starań recenzenckich pojawiło się nieco gier, którym po prostu nie daliśmy rady. Nie musi to znaczyć, że gry te są złe same w sobie, ba, przynajmniej jedna z nich długo była w Top 10 serwisu Board Game Geek. Po prostu nie trafiły one konkretnie do nas, jako niedzielnych graczy. Pomyśleliśmy, że warto o takich grach wspomnieć tutaj, na łamach bloga, także dlatego, żeby zaznaczyć, że prawdopodobnie nigdy nie pojawią się ich recenzje (na wypadek, gdyby ktoś z Was na nie czekał).
Dlaczego odbijaliśmy się od gier?
Przyczyn było kilka, ale najpopularniejsze to:
a) zbyt złożona i przekombinowana mechanika. Rozumiem doskonale, że są gry, które swój urok pokazują dopiero po rozegraniu dziesięciu czy dwudziestu kolejnych partii. Dla graczy-zawodowców to niewątpliwa zaleta, ale my jesteśmy, jak sama nazwa bloga wskazuje, niedzielnymi graczami. Czasem zagramy 3-4 partie w tygodniu, ale częściej wyjdzie nam jeden wieczór z dwiema grami na dwa tygodnie. Jeśli mielibyśmy w takim układzie poświecić np. trzy miesiące na odkrycie uroku gry, która dla początkujących jest zupełnie niestrawna, to chyba jednak wolimy ten czas poświęcić na coś innego.
b) brak poczucia sprawstwa. Są takie gry, gdzie ma się wrażenie, że owszem, coś robimy, ale nie ma to żadnego większego znaczenia. Bywało, że takie napoczęte gry przerywaliśmy w trakcie i nigdy już nie kończyliśmy – zwłaszcza, gdy była to rozgrywka na konwencie, gdzie mieliśmy do wypożyczenia kilka różnych tytułów, które chcieliśmy rozegrać i poznać.
No dobrze, więc od jakich gier się odbiliśmy?
Puerto Rico – rozstawiliśmy nawet tą grę (co trwało dłuuugo) i zaczęliśmy ją rozgrywać, bez większego ładu i składu, ale po prostu… Cóż jestem pewien, że w PR jest bardzo solidna mechanika i gracze, którzy poświęcą na jej ogarniecie dość czasu odkryją jej smaczki i będą bardzo zadowoleni. Ale my? My rozegraliśmy parę kolejnych wybitnie nudnych tur i daliśmy sobie spokój.
Są oczywiście inne gry, którym można by zarzucić podobne problemy – ba, nawet gry, które oceniliśmy tu bardzo wysoko, jak Agricola czy Pret-a-Porter. Gry te jednak wykonują dużo lepszą robotę, jeśli chodzi o stopniowe wprowadzanie gracza w swój świat i uczenie wzajemnych zależności. Puerto Rico rzuca od razu na głęboką wodę, a w odróżnieniu od powyższych dwóch tytułów daje dużo mniej okazji do weryfikacji swojego postępowania, sprawdzania, co robisz dobrze, a czego nie. Po prostu mniej jest w tej grze mechanizmów informacji zwrotnej dla graczy. Niejasna instrukcja, rozstrzelona chaotycznie i wymagająca ciągłego wertowania niewątpliwie nie ułatwiała sprawy.
Efekt? Po kilku turach stwierdziliśmy, że nie będziemy się męczyć i sięgnęliśmy po inny tytuł.
Goa – Puerto Rico bis. Tu poddaliśmy już na poziomie rozkładania. Równie przytłaczające, równie niejasne dla okazyjnych graczy, choć ponownie – jestem pewien, że dla doświadczonych graczy, gotowych poświęcić jej czas, ta gra może kryć wiele skarbów.
Slavika – w odróżnieniu od Goa, tu chyba nawet doświadczeni gracze nie mają czego szukać. To gra, w której nie dokończyliśmy nawet jednej partii, ponieważ po prostu nie mieliśmy do tego sił ani chęci. Mechanika jest po prostu kiepska, nie stawiająca przed graczami żadnego sensownego wyzwania czy realnych decyzji. Po raz kolejny uznaliśmy tutaj, że jest dużo więcej dużo ciekawszych gier, które możemy poznać.
Hanafunda – japońska gra karciana, której problemem była chyba przede wszystkim zbytnia japońskość. Mechanika wymagała bowiem dobrej znajomości kształtów na kartach, które same z siebie nie zawierały żadnej podpowiedzi. Oznacza to albo grę z nieustannymi, ale to naprawdę nieustannymi odwołaniami do instrukcji, albo rezygnację z rozgrywki. Wybraliśmy to ostatnie.
Horror w Arkham – od Horroru odbiliśmy się w zasadzie jeszcze zanim byliśmy „Niedzielnymi Graczami”. Długie rozstawienie to jedno, ale największą wadą tej gry jest chyba coś, co trafnie zdiagnozował zachodni blog Shut up and Sit Down – dobre gry polegają na podejmowaniu odpowiednich decyzji. Tymczasem Arkham polega na tym, że coś się losowego dzieje, gracze na to reagują, po czym dzieje się kolejna losowa rzecz i zachodzi kolejna reakcja. Brak tu poczucia sprawczości graczy, co w połączeniu z dłuuugaśną partią sprawiło, że nigdy nie dokończyliśmy naszej pierwszej rozgrywki.
Jak widać powyżej – nie jest to specjalnie długie zestawienie. Na blisko sto gier, z którymi mieliśmy dotychczas styczność, odbiliśmy się od pięciu. Byłoby ich pewnie nieco więcej („Reguły Gry„, na ciebie patrzę!), ale na potrzeby bloga byliśmy często gotowi rozegrać do końca nawet grę, która niespecjalnie nam przypadała do gustu. Mamy nadzieję na przyszłość zachować podobne proporcje, albo nawet je zredukować, tak by móc dotrzeć do Was z jak największą ilością ciekawych recenzji. Jeśli czegoś jednak nie uda nam się zmóc – pojawi się to w kolejnej części tego artykułu.