Na początku muszę zastrzec, że gra ma w sieci generalnie dobre recenzje. Moja jednak nie będzie należała do dobrych. Zakładam, że może mieć tu znaczenie fakt, że graliśmy w nią we dwoje, a gra jest od 2 do 6 osób. Podobno przy większej ilości graczy King of Tokyo nabiera smaku… Ale trudno, jednym z ważnych aspektów gry jest jej skalowalność i nie można robić gry, która przy 5 osobach jest fajna, a przy 2 beznadziejna. To znaczy – robić można, ale trzeba liczyć się z krytyką. Bo skoro gra jest od 2 graczy, to powinna być równie atrakcyjna w takiej rozgrywce, jak i przy większej ilości osób. A jeżeli tak nie jest, to od razu niech wydawca napisze, że trzeba grać w min. 3-4 osoby.
W King of Tokyo gracze wcielają się w potwory i walczą o władzę nad Tokio. Celem gry jest zdobycie jak największej ilości punktów. W swojej turze gracze rzucają 6 kostkami, na których widnieją różnorodne symbole. Następnie wybierają te symbole, których chcą użyć w danej turze. Dzięki symbolom można atakować, leczyć się, uzupełniać energię, kupować karty specjalne, które dają dodatkowe zdolności. Trzeba podejmować dobre decyzje, aby z wyrzuconych na kościach symboli ugrać dla siebie jak najwięcej, ale też myśleć o tym, co będzie w przyszłości.
Niestety, przy dwóch osobach gra jest bezpłciowa, nudna i nawet trochę irytująca. Nie dotarliśmy do możliwości kupowania kart specjalnych, bo jedno tłukło drugie, a drugie się leczyło. I to w zasadzie tyle. Po pewnym czasie wzajemnego bicia się i leczenia, chce się już aby ta gra się skończyła. Jednym słowem – rozczarowanie.
Mocną stroną gry jest grafika. Postacie potworów są bardzo kolorowe, ładne, wydają się być trwałe. Wszystkie elementy aż krzyczą kolorami i dynamiką. Bardzo słabą stroną gry są obrazki na kościach. Ścierają się podczas używania i stają niewidoczne, do tego stopnia, że nie wiadomo jaki symbol właśnie padł na kości. Dodatkowy minus to cena, zupełnie nieadekwatna, moim zdaniem, do jakości.
Moja ocena: 2/5 – to maksymalna ocena, jaką mogę wyciągnąć, gdyby były połówki to bym dała 1,5. Możliwe, że w wersji na większą liczbę graczy ocena by wzrosła, jeżeli kiedyś zagramy w więcej osób i tak się stanie, wtedy napiszemy o tym na blogu.
Przyznam, miałem dużą chętkę na King of Tokyo. Lubię te klimaty, idea gry wydawała się fajna, niestety wykonanie, przynajmniej w wersji na dwóch graczy, jest takie sobie. Sęk w tym, że ta gra opiera się tak naprawdę na wybitnie losowej mechanice przypominającej tą, która zastosowana została w recenzowanym niedawno Polowaniu na Robale. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że gra nie sprzedaje tej mechaniki jako losowej, a jako umożliwiającą quasi-strategiczne planowanie.
A tak nie jest. Tak naprawdę nie jest. To czysty chaos, w którym wygrać możesz przez zwykły zbieg okoliczności i wyrzucenie akurat wystarczającej ilości kostek ataku – gdy wg. wszelkiego prawdopodobieństwa powinieneś za chwilę polec.
Na wypadek gdyby ktoś miał wątpliwości – to nie jest fajne. W „Polowaniu” sprawdzało się – jakimś cudem – bo wszyscy od początku zakładali, że to gra czysto losowa, a element strategiczny ma niewielkie znaczenie.
W King niestety jest ta sugestia strategii (zostać w Tokyo, czy nie? leczyć się, czy raczej atakować?) co może sprawić, że srogo się zawiedziemy.
Pozatym – fajna grafika, ale tragiczne kostki. Fakt, graliśmy w kopię „konwentową”, solidnie przechodzoną, ale przejrzenie komentarzy w necie sugeruje, że nie jest to odosobniony case. A to niestety duży fail w przypadku gry polegającej na nieustannym rzucaniu kośćmi. W przypadku gry kosztującej 120 zł i majacej naprawdę niewiele elementów to wręcz ekstremalna porażka.
Zastanawiałem się kiedyś czy nie kupić sobie „Kinga”, bardzo się cieszę, że miałem okazję przetestować i tego nie zrobiłem.
Moja ocena: 2/5
Ostateczna ocena: 2/5
Ilość graczy: 2 – 6
Przeciętny czas rozgrywki: ok. 20-30 min.
Cena: ok. 120 zł
Grę możesz kupić np.tutaj.